Centrum Ostoya - biuro matrymonialno poznawcze

Newsweek: Ucieczka z Tindera? Biura matrymonialne przeżywają oblężenie. Red. Magda Kuszewska

Kiedy Marta zalogowała się na portalu randkowym, jednego dnia
otrzymała 200 wiadomości. "Miałam rzucić pracę i rozpocząć rekrutację
na męża?" — zastanawiała się. Wylogowała się jednak i poszła do
swatki. Innych rozczarowały kłamstwa lub nagłe znikanie części
użytkowników na apkach. Nic dziwnego, że uważane za relikt przeszłości
biura matrymonialne przeżywają oblężenie.
– Często to psychoterapeuci wysyłają do mnie samotnych czy zdesperowanych brakiem związku pacjentów. Czasem rodzina lub przyjaciele, a czasem nawet
księża czy inni doradcy życiowi, np. wróżki — opowiada Agata Sybilska, z
wykształcenia psycholożka, z zawodu i praktyki (jak sama mówi) "match—
makerka", czyli… swatka. Sybilska jest założycielką Centrum Matrymonialno—
Poznawczego Ostoya w Warszawie, które przeżywa oblężenie klientów
rozczarowanych Tinderem i innymi portalami randkowymi. To jedno z najdłużej
działających biur matrymonialnych w Polsce. Mieści się w niepozornej
kamienicy, w sercu miasta.
Wchodzę na pierwsze piętro, do niewielkiego pokoju, do którego trafiają na
rozmowy potencjalni kandydaci, czyli, jak się dowiaduję, kobiety i mężczyźni w
wieku od 20 do… nawet 90 lat. Kilka mebli, lampa dająca ciepłe światło,
ekspress do kawy. Siadam na sofie, naprzeciwko mnie, w fotelu, szefowa biura.
Zwyczajowo tak to właśnie wygląda — ona przeprowadza wywiad, a kandydat
lub kandydatka, która chce być wpisana do bazy, opowiada o sobie.
Rzuć pracę i szukaj męża
– Ponad 70 proc. naszych klientów było wcześniej użytkownikami Tindera lub
innych aplikacji randkowych. Przychodzą do biura, bo, jak mówią, nie chcą już
tracić czasu i przeżywać kolejnych rozczarowań, związanych z przekłamaniami
albo wręcz oszustwami w sieci. Inni klienci zaś nasłuchali się tylu negatywnych
historii o portalach randkowych, że nie chcą ryzykować – opowiada Sybilska.
Ma klientów nie tylko z Warszawy, ale i z całej Polski, a nawet świata. Ostatnio
dostała zgłoszenia od Polaków z Londynu, Florydy czy Australii.
Kilka dni temu jedna z klientek biura Ostoya, nazwijmy ją Marta (35 lat,
wysokie stanowisko, inteligencja, niebanalna uroda), wyznała: — Kiedy
zalogowałam się na portalu randkowym, jednego dnia otrzymałam 200
wiadomości od mężczyzn z całej Polski. I cóż ja miałam z tym zrobić? Rzucić
pracę i rozpocząć rekrutację na męża?.
Wylogowała się pośpiesznie i postanowiła poszukać partnera na życie bardziej
świadomie i bezpiecznie.
Klienci, którzy trafiają do biura Ostoya, często dzielą się swoimi
doświadczeniami z poprzednich relacji czy właśnie z obecności na "apkach". –
Ja też o to dopytuję. Istotne jest, jakie mają w tym obszarze doświadczenia –
opowiada Agata Sybilska.
– Te osoby są zazwyczaj zmęczone pisaniem z kimś, kto okazuje się podczas
spotkania na żywo inną osobą. I pod względem wieku, i wyglądu, i
wykształcenia.
My jako biuro bierzemy odpowiedzialność za dane kandydata. U nas są ludzie
znacznie bardziej wiarygodni i "prawdziwi" niż ci znalezieni w sieci. Po
przesłaniu zgłoszenia i wstępnej akceptacji — a nie jest tak, że przyjmujemy
każde zgłoszenie, część odrzucamy z różnych powodów — umawiam się z
klientem na rozmowę. Jeśli tylko się da, to na żywo w biurze lub online.
Przeprowadzam pogłębiony wywiad, który trwa ok. 1,5-2 h. Sprawdzam dowód
osobisty, potwierdzam tożsamość. Osoby rozwiedzione są proszone o sygnaturę
akt rozwodowych. To jeden z największych problemów na Tinderze i portalach
randkowych — mnóstwo osób nie jest wolnych cywilnie i zakłamuje ten fakt.
Czyli np. pan w średnim wieku klika z dziewczynami, a jego żona odrabia za
ścianą lekcje z dziećmi…
Rzeczywiście, wielu użytkowników portali randkowych pozostaje "w realu" w
związkach. Część osób jednak zataja ten fakt przed innymi, zwiększając tym
samym gwarancję na udaną randkę czy romans.
– Jedna z klientek opowiadała, jak mężczyzna, poznany na aplikacji randkowej,
wydawał jej się tym wymarzonym. Po roku spotykania się wzięli ślub. Tuż po
tym kobieta z przerażeniem odkryła, że mąż nadal jest zalogowany na portalu
randkowym i czatuje na potęgę. Zamyka się w łazience, znika z domu, niby idąc
do sklepu. Był uzależniony od internetowych romansów. Do samego końca
zaprzeczał, choć miała jego telefon w ręku. Rozwiedli się, bo oszukiwał przez
cały czas. Kobieta przejawia teraz ogromny brak zaufania do mężczyzn z portali
randkowych – relacjonuje Agata Sybilska. I szuka dla niej odpowiedniego
kandydata.
Zaufać pośrednikowi
Psycholodzy oraz terapeuci Karolina Flacht i Bartosz Ślaski, którzy prprowadzą w
mediach społecznościowych profil Para Psychologów, przyznają, że mają w
terapii pary, które poznały się i w aplikacjach randkowych, i "w realu".
– Ale popatrzmy z lotu ptaka, czyli poprzez psychologię społeczną, na sytuacje,
w których niektórzy zgłaszają się do biur matrymonialnych, aby kogoś poznać.
Ludziom coraz częściej brakuje jednak spotkań na żywo, nie online. Obecność i
czatowanie na portalach zabierają bardzo dużo czasu, a nie zawsze przynoszą
finał w postaci randki na żywo – opowiada Karolina Flacht.
Biuro matrymonialne kojarzy się jej z biurem nieruchomości, w tym
sensie, że tu i tu mamy pośrednika, czyli specjalistę, któremu ufamy. On zrobi
za nas kawał pracy, przejrzy wiele ofert i wybierze te najlepsze, pomoże w
weryfikacji itd.
– Portale randkowe oczywiście mają kontekst randkowy, a część użytkowników
deklaruje, że chce poznać kogoś na stałe, ale tutaj łatwo zgubić swój cel. Co
mam na myśli? W aplikacjach randkowych są tysiące ofert i nawet jeśli ktoś
poszukuje kogoś na dłużej, a pojawia się tak wiele użytkowniczek czy
użytkowników, to rośnie ciekawość, ekscytacja. Powstaje dysonans, bo niby
szukam stałej relacji, a randkuję na potęgę, w tym online, wciąż z nowymi
osobami. Tymczasem w biurze matrymonialnym specjalista dokonuje
odpowiedniej selekcji, co już sprawia, że proces decyzyjny jest zwykle bardziej
skuteczny — mówi Bartosz Ślaski.
– Dzięki temu, idąc na randkę umówioną przez pośrednika biura
matrymonialnego, możemy czuć się bardziej bezpieczni. Mimo że na portalach
są różne filtry i opisy, często zdarzają się przekłamania — ostrzega Karolina
Flacht.
A Bartosz Ślaski przyznaje, że pacjenci często opowiadają o rozczarowaniach,
które przeżywają, idąc na randkę z "apki". Nierzadko druga strona okazuje się
kimś innym niż na zdjęciu czy w opisach. Bywa, że ktoś doświadczył takich
rozczarowań aż kilka razy w roku. Nic dziwnego, że ma dość i zwraca się do
biura matrymonialnego!
Emocje jak przy egzaminie
– Internet kojarzy mi się z pracą, bo działam w branży technologicznej. Nie
umiem o sobie pisać, wolę rozmowę na żywo, ewentualnie przez telefon. Na
czterech portalach randkowych, na których logowałem się przez ostatnie
dziesięć lat, ponosiłem klęskę. Kobiety klikały, bo zamieszczałem zdjęcia pod
palmą albo na skuterze wodnym, opisywałem zawód i wiek. Ale potem było
coraz gorzej — mówi Jakub (44 l.).
— Mówiąc oględnie i nikogo nie obrażając: interesowały się mną nie te panie,
na których mi zależało. Czyli te, które chciały mieć bogatego faceta, żeby im
dawał na botoks i zabierał do Miami. A ja potrzebuję partnerki do dyskusji, do
gry w bule, na podobnym poziomie intelektualnym i mentalnym. Chcę już
wreszcie założyć rodzinę. Mam segment w dobrej dzielnicy, niezłą posadę,
sporo hobby i żadnych nałogów.
Biuro matrymonialne zaproponowała mi… babcia. Słyszała o tym w
telewizji. Ma 91 lat, uwielbiam z nią rozmawiać. Ciągle się martwi, że umrze,
nie widząc wnuków, moich dzieci. Najpierw ją wyśmiałem z tym biurem. A
potem wysłałem zgłoszenie i czekam, aż pójdę na pierwszą randkę. Emocje
wyższe niż przy egzaminie na prawko!— dodaje ze śmiechem.
Kiedy wrzucam w wyszukiwarkę Google pytanie: "Gdzie znaleźć miłość?", od
razu wyświetla mi się prawie… 8 mln wyników. "Jak znaleźć miłość? 7 porad,
które odmienią twoje życie", proponuje Elle. "37 miejsc, w których możesz
poznać miłość życia", obiecuje Gazeta Kobieta. "Jak szukać, żeby znaleźć
miłość", doradza Onet. Są jeszcze filmiki na YouTube, m.in. z udziałem
terapeuty Wojciecha Eichelbergera ("Jak znaleźć miłość", zapisany live z 2022
r.).
To pytanie, które często otrzymują także terapeuci i seksuolodzy, m.in. Michał
Sawicki. Kiedy odpowiada, że należy szukać wszędzie tam, gdzie są inni,
pacjenci bywają zawiedzeni.Trzy sposoby
– Tak naprawdę istnieją tylko trzy sposoby, aby kogoś poznać. Naturalny, czyli
bezpośredni: na przyjęciu, w sklepie, w metrze albo w pracy itp. Kolejny —
poprzez portale randkowe. A trzeci to biuro matrymonialne. Czwartej drogi nie
ma – kwituje Agata Sybilska. Jej zdaniem i ten naturalny, i poznanie kogoś
przez portal niosą takie samo niebezpieczeństwo. – Nie mamy sposobu, aby
przed rozwojem znajomości sprawdzić realia życia i intencje potencjalnego
partnera. Jeżeli zaangażujemy się emocjonalnie, a potem wyjdzie na jaw "ukryta
prawda", czyli żona, dzieci czy kredyty, o których "zapomniał" powiedzieć,
nasze koszty rozstania będą na pewno już wysokie – wyjaśnia.
Czy osoba, która wysyła swoje zgłoszenie do biura, płaci wpisowe, od 2 do
kilku tys. zł, a potem czeka na ofertę idealnie dostosowaną do siebie, poszukuje
tej "drugiej połówki"?
– Klienci biura matrymonialnego nie zawsze otwarcie mówią, że szukają
miłości. Częściej wolą składać konkretne "zamówienie", np.: "misiowaty drwal
po czterdziestce, mierzący co najmniej 180 cm, z wykształceniem wyższym,
który nie będzie miał problemu z trójką moich dzieci z pierwszego małżeństwa".
Taką prośbę wystosowała niedawno jedna z klientek – opowiada Agata
Sybilska. – Rzadko tutaj słyszę, że ktoś chce się zakochać, ale wierzę, że z
pewnością tak jest!
Najczęściej ludzie deklarują, że chcą stworzyć prawdziwy związek, co na
aplikacjach typu Tinder zdarza się niezmiernie rzadko, jak opowiadają
użytkownicy, którzy spędzili na czatach wiele godzin – dodaje.
Faktycznie, apki czy portale randkowe kojarzą się bardziej z "masowym"
randkowaniem, w tym z umawianiem się np. na "ons" (one night stand—
jednonocną przygodę) niż z szukaniem stałego związku partnerskiego czy
małżeństwa. Oczywiście, śluby osób poznanych w sieci zdarzają się, ale częściej
jednak słyszymy o miłosnych rozczarowaniach.Wiarygodna selekcja
Agata Sybilska dzieli klientów na trzy grupy. Ta pierwsza, jej ulubiona, to
ludzie od 20. roku życia do czterdziestki, których celem jest ślub i założenie
rodziny. Kolejną tworzą osoby w wieku 40-50 lat, często po rozwodzie, po
przejściach, planujące znaleźć partnera na życie, z którym mogą dzielić hobby i
czas (tu rzadko w grę wchodzi małżeństwo). Są też seniorzy w wieku 60–70 lat,
którzy nie chcą spędzać jesieni życia w samotności.
Tym, co najbardziej odróżnia biuro od portalu randkowego, jest wiarygodność
klientów oraz dokonana przez pracowników potężna praca przy "selekcji"
tychże wiarygodnych osób. Nie wszyscy przechodzą przez sito.
Raz jeden mężczyzna, 50-latek z Londynu, polskiego pochodzenia, wysłał do
Centrum Ostoya wspaniałe zgłoszenie (szukał partnerki życiowej). Wyglądał jak
Daniel Craig, władał (wedle informacji, które przesłał) trzema językami obcymi,
robił karierę w City i był sprawny jak olimpijczyk. Agata Sybilska poprosiła go
o rozmowę online, celem weryfikacji i przeprowadzenia wywiadu.
Połączyli się w opcji wideo, ale mężczyzna twierdził, że ma problem z kamerką.
Szefowa Centrum Ostoya zapowiedziała, że niestety nie może przyjąć go do
bazy klientów, jeśli nie sprawdzi, czy to na pewno on. Kiedy w końcu na chwilę
włączył kamerkę, przeżyła szok. Wyglądał jak… zapity kloszard. Jego zdjęcia
pochodziły z początku 2000 r. Oczywiście, kandydat został odrzucony, choć
pewnie dalej bezkarnie działa w sieci, wabiąc kolejne "ofiary" nierealnym
profilem.
– Poważne biuro matrymonialne to nie Tinder – uśmiecha się Sybilska. W sieci,
czatując z kilkoma lub kilkunastoma kandydatami naraz, często nie ma szans
skupić się na kimś właściwym. Pojawia się chaos, natłok informacji, na dodatek
nie zawsze prawdziwych.
– Mamy fundamentalną zasadę, a nie wszystkie biura ją stosują. Otóż wysyłamy
kandydatom precyzyjnie dobrane oferty, po jednej, w tym samym czasie.
Dopiero po realizacji spotkania "w realu" klient nabiera prawa do otrzymania
kolejnego profilu.
Dalej o wszystkim decyduje przeznaczenie (jak przekonuje Agata Sybilska) oraz
oni sami. – Monitorujemy nowo powstające związki, w razie potrzeby
udzielając wsparcia psychologicznego. Jeśli ktoś nie zaakceptuje drugiej strony,
poszukiwania trwają.
BiBiuro czy apka?
Terapeuci Karolina Flacht i Bartosz Ślaski, specjalnie na potrzeby tego tekstu,
zastanawiają się, gdzie szukaliby partnerki/partnera, gdyby byli singlami i mieli
potrzebę wejścia w relację.
– Wybrałabym biuro matrymonialne – deklaruje Karolina.
Dlaczego? – Daje większą anonimowość, a dane osobowe nie są
wykorzystywane w przestrzeni. Pozwala czuć się bezpieczniej, bo wspomniany
pośrednik przeprowadza wywiady z kandydatami, tworzy wiarygodny profil. Na
pewno bardziej wiarygodny niż w tzw. apce, gdzie można wpisać wszystko, co
się chce. Poza tym zgłoszenie się do biura oznacza, że trzeba wpłacić wpisowe,
postarać się itd. Możemy oczekiwać, że proponowane nam osoby pochodzą z
podobnego kręgu, jeśli chodzi o poziom wykształcenia, wartości czy
zamożność. Rozumiem też, że idąc do biura, każdy jest już jednak zdecydowany
na jakąś relację, a nie tylko weekendowy flirt.
Biuro czy apka? – Ja pewnie zostałbym singlem – żartuje Bartosz


Powrót